Prawa autorskie

Wszystkie zdjęcia zamieszczone w tym blogu są mojego autorstwa i stanowią moją własność.Jeśli jest inaczej-wyraźnie informuję o tym.Proszę nie kopiować ich i nie rozpowszechniać bez mojej zgody.Dziękuję.

czwartek, 29 maja 2014

Kolejny UFO-k

        Rozpróżniaczyłam się ostatnimi czasy okrutnie.Najpierw bolała rączka,potem bolała rączka i brakowało czasu a potem się człowiek do nic nie robienia przyzwyczaił :)))Rączkę za radą miłej tym razem pani doktor potraktowałam na początek diclofenackiem.Jednak zaraza uparcie nie poddawała się leczeniu a termin wyjazdu się zbliżał.No cóż ,trzeba było sięgnąć po ciężką artylerię i zaaplikować jej niestety blokadę.Blokada owszem,spacyfikowała upartego kciuka i boleć wreszcie przestał:))
Ale,jak wspomniałam, leń szybko się do lenistwa przyzwyczaił.Coś bym tam zrobiła ale jakoś mi się nie chce.Nie powiem,nawet zaczęłam kolejną  torebkę z czarnej serii i dłubię ale jakoś bez przekonania bo też i nie spieszy mi się specjalnie,i tak z podszewką muszę czekać aż wrócę.
Choć jak już się wezmę to z rozpędu zrobię nawet za dużo ;)

      Od dawna tak nie miałam ,żebym się na kanapie przed telewizorem uwaliła bez niczego w ręku a teraz tak robię.Usprawiedliwiam sama siebie,że czarnego wieczorem nie da się dziergać a wspaniała lampa z dziennym światłem ma urlop i została sobie w domu:))
    Chyba leży gdzieś w torbie zaczęta druga firanka ale nawet nie chce mi się sprawdzić czy rzeczywiście czy może też zapomniałam,jak kurtkę,lampę i wiele innych rzeczy.Chociaż właściwie chciałam wczoraj sprawdzić ale głębiej nie dotarłam bo na wierzchu wpadła mi w ręce torba z bluzką do przeróbki.Pamiętacie tę bluzkę w warkocze i schodki ?To jeszcze z czasów kiedy brunetką byłam,ale dawno :)))
    W najkrótszym jej miejscu nachalnie pchały się na widok publiczny moje nienachalne wdzięki,no, na to w żadnym razie nie mogłam pozwolić,trzeba było coś z tym zrobić:)))
Rozważałam różne możliwości naprawienia błędów(bo długość to nie jedyny)ale zawsze wychodziło mi z tych rozważań jedno-pruć.Tak,pruć.....Bluzka robiona jest od dołu,za to rękawy dorabiane od góry czyli spruć trzeba byłoby dużo...No to odkładam na później ...I tak odkładałam aż bluzka przeleżała się w kącie ponad dwa lata :))Wrodzone lenistwo czasem się jednak przydaje,zmusza do myślenia jak zrobić żeby tej roboty było jak najmniej:)))I tak wymyśliłam,że ponieważ zostało mi jeszcze parę metrów włóczki,dorobię kawałek dołu szydełkiem.

Sprułam tylko wykończenie dołu czyli rząd półsłupków i rząd rakowych i dołożyłam dwa rzędy słupków(a w tym najkrótszym miejscu trzy) i ponownie zakończyłam oczkami rakowymi.Idealnie nie jest ale bluzka już jest do noszenia i na tym poprzestanę:)))Dół domaga się jeszcze zmoczenia i wyprostowania ale to już przy okazji,na razie z odstającym dołem:))





Akurat może się przydać bo pogoda nas jakoś nie rozpieszcza :((
Jeszcze niedawno było tak...
....a teraz ciągnie chłodem że trzeba okno zamykać:((
Ciepełka  i słońca Wam życzę:)))

sobota, 24 maja 2014

Wycieczka panie i panowie:))

     Trafiło się trochę wolnego czasu i od razu dylemat-co zrobić z tak znienacka spadłym/spadniętym/upadłym (jest w ogóle takie słowo?na określenie tego spadu?:))) z nieba czasem:))Pogodę zapowiedziano typu"na dwoje babka wróżyła",możliwe że wyjdzie słońce ale też burze i ulewy są możliwe.Tija....W miasto?Jak ostatnio poszłam w miasto po t-shirt szt 1 to wróciłam ......
.....wierzyciele ,uniżenie proszę o wybaczenie,to się już więcej nie powtórzy :(( 
....i to nawet nie moteczki mnie skusiły (od sklepów moteczkowych trzymam się najdalej jak się da)
.....wróciłam  z pełną reklamówką ciuchowego dobra wszelkiego :((
Jest mi strasznie wstyd,na pocieszenie (wierzycielom) powiem tylko ,że jedną sukienkę już odniosłam :((
  Tak więc miasto odpada,zbyt niebezpieczne:)))Co więc?Auto trzeba by trochę rozruszać,może się gdzieś przejechać?Niezbyt daleko bo aż tak wiele tego czasu nie ma ale na krótką wycieczkę wystarczy.Więc wycieczka!
Cieszycie się mam nadzieję ? 
Rozejrzałam się po najbliższej okolicy(niech żyje internet!!!)i wybór padł na Schloss Gracht w Erftstadt.
Ładny ,prawda?

Niezbyt daleko,w sam raz żeby się autko przejechało.
O dziwo pod zamkiem wolne miejsca parkingowe i nawet z okazji soboty bezpłatne:))
      Zamek na wodzie Gracht ,dawna siedziba rodziny Metternich mieści obecnie szkołę zarządzania(European School of Management and Technology GmbH) .Pierwsze wzmianki o zamku pochodzą z XV wieku.Wielokrotnie przebudowywany i rozbudowywany ,wielokrotnie też zmieniał właścicieli.Na przełomie XVII i XVIII wieku został założony modny wówczas francuski ogród i park,porównywalny z podobnymi w Bruehl i Bonn.
Wnętrza zamku są zamknięte dla zwiedzających,kto ciekawy może jednak tutaj zdjęcia wnętrz obejrzeć. Ja poprzestałam na spacerze po parku,który jest dla publiki otwarty)))
Wejście do zamku

Ta baba to tylko na dowód,ze ja to osobiście...:)))
W parku piękny starodrzew.






Woda nie tylko wokół zamku ale i w parku jej nie brakuje.A swoją drogą zawsze mnie zastanawiało jak to się dzieje,że te zamki i np.cała Wenecja stoją w wodzie i ....stoją wciąż.Dla mnie zagadka:))
Jak woda to i wodne ptactwo.Podglądałam gniazdujące chyba kurki wodne choć mogę się mylić,nie bardzo się znam na ptakach.



Niewiele pozostało z formalnego,we francuskim stylu ogrodu.
Potężne na kilka metrów żywopłoty,tworzące cieniste aleje.

Prawdziwymi właścicielami parku są kaczki,jest ich mnóstwo:))

Też kaczki-dziwaczki ,płci niewiadomej z przychówkiem ,na który jedna kaczka miała oko a druga pilnowała żeby się te zwyklaki zanadto nie zbliżały a gdy się już coś takiego zdarzyło ,goniła bez pardonu:))


Jeszcze rzut oka na miasto.Takie  jakieś niemieckie-czysto,porządnie,ze smakiem,sensownie połączone nowe ze starym,pełne zadbanej zieleni,ani śladu błota,no nudne po prostu ;)
Wiecie może co to za drzewo?Zarąbiste:))


w drodze na parking
Jak na parking to i powrót.Jak widać babka jednak na piękny dzień wróżyła:))Dziękuję za towarzystwo:))
Miłej niedzieli:))

poniedziałek, 19 maja 2014

Z tasiemki

    Ponad rok temu zakupiłam za jakieś grosze czarny ciuch z tasiemkowej włóczki.Ciuch był dziwaczny ,nie do noszenia ale nie cięty więc wzięłam do sprucia.Sprułam i wydziergałam sobie takie proste coś do narzucenia na koszulkę.Jednak gdy to mniej więcej przymierzyłam,uznałam że to nie to,że generalnie jest do d...y i idzie się pruć znowu:)))Jakoś nie miałam na to prucie od razu ochoty,woziłam się z tym przez półtora roku aż do teraz.Wyciągnęłam to to wreszcie,pomyślałam że zanim spruję zobaczę jak właściwie wygląda bo już zapomnieć zdążyłam:))Pospinałam agrafkami,przymierzyłam,popatrzyłam i .....uznałam że w zasadzie jest przecież ok,wymaga tylko dopracowania.Trochę przykrótkie ale w praniu powinno się wyciągnąć.
Koniecznie trzeba było coś zrobić z dekoltem na plecach bo  choć lubię to jednak jest kompletnie niepraktyczny i przesadnie głęboki.Nie wiem co autor miał na myśli dziergając,nie pamiętam:)))Pierwsza myśl -znów spruć sam tył i przerobić.Ale to byłoby za proste ,przecież trzeba sobie życie utrudnić:)))
Z oryginału zostały gotowe sznureczki i miałam pomysł żeby połączyć nimi obie strony dekoltu.Ale to nie zdało egzaminu.
Kombinuję dalej.Może zabudować czymś w rodzaju koronki irlandzkiej?Można by było ale trochę za dużo pracy,włóczka za gruba,poza tym kwiatki?Nie ,kwiatków stanowczo nie chcę.Chcę coś mniej ....słodkiego.Mniej słodki mógłby być np.....pająk:))Niewiele myśląc wydłubałam pająka,dołożyłam sznureczkowe nogi.Poszły w ruch szpilki - mierzymy:))

Kurcze,niedobrze :(
Pająk u góry i u dołu brzydko się wygina,tak być nie może.Do tego te plecy nadal są zbyt gołe.
Główkuję dalej:)))
Przydałaby się pająkowi jakaś  pajęczyna,ba, ale w formie pajęczyny czyli okręgów bez pomocy Chudej nie dam rady zrobić,mowy nie ma :((
Może zwyczajna szydełkowa siatka?Na grubym szydle?Próbuję.
Siatka jest ok ale pająk już tu nijak nie pasuje.Też dobrze,sama siatka wystarczy,plecy zasłonięte a mimo to przewiewnie i o to chodziło.
       Spinając agrafkami rękaw do przymiarki,uznałam że takie złączenie rękawów to dobry pomysł.Dekolt i rękawy obszydełkowałam rakowymi(no jakżeż by inaczej:)),przy okazji łącząc ze sobą górę.

Bez zmian pozostał jedynie dół.
Całość została wyprana,wysuszona i prezentuje się tak:))
Zdjęć narobiłam sporo choć wszystkie jednakowe,przynajmniej jeżeli chodzi o miejsce.Niestety przy braku fotografa nie ma się wielkiego wyboru,jest jak jest.









Bałam się,że wyciągnie mi się za bardzo i próbowałam to ciąganie okiełznać.Jednak patrząc na zdjęcia, widzę że wdzianko mogłoby być dłuższe,chyba zmoczę raz jeszcze i pozwolę mu się ciągnąć jak chce:))Trochę się też zadziera z przodu i z tyłu ale akurat przy takim luzaku to nie powinno przeszkadzać.Lubię takie rzeczy,można pod nimi schować to i owo i wcale nie wygląda się grubo:))
    I już tradycyjnie(wiem,niechlubna tradycja)nie pamiętam na jakich drutach robiłam,nie wiem ile włóczki wyszło bo tu wagą nie dysponuję.Może słusznie pani doktor stwierdziła,że taka co to nic nie wie ,faktycznie nie wiem;)

sobota, 17 maja 2014

Spacerem przychodzi baba do lekarza;)

   

    Doktory zaleciły mi ruch.Właściwie jedna doktor.Co najmniej godzinę dziennie.Ale wizyta u rzeczonej pani doktor ,ba,ta to dopiero mnie poruszyła:))).
     Z powodu nieopanowanego obżarstwa a może uwarunkowań genetycznych,albo jednego i drugiego dopracowałam się nowego choróbska.Nowe choróbsko,nowy lekarz.Więc przychodzi baba do lekarza a lekarz ...też baba:))Baba powiedziałabym,hmm,bardzo zasadnicza.Już na początku wizyty w krótkich,żołnierskich słowach dała do zrozumienia kto tu rządzi i gdzie jest pacjenta miejsce.A właściwie ubezpieczonego czy jakoś jeszcze inaczej bo pojęcie"pacjent" podobno(donieśli dzwoniący do Trójki lekarze) w żargonie medycznym już nie istnieje:))
Niemal na dzień dobry usłyszałam,cytuję:
-No tak,jeszcze jedna co to nic nie wie.
Bo nie dość szybko i nie dość wyczerpująco udzieliłam odpowiedzi na zadane pytania.Pytania o wynik badań,o nazwisko lekarza  który postawił diagnozę,o leki jakie zażywam.Cóż,może ja i trochę tępawa jestem ale cała sytuacja jest dla mnie nowa  i stresująca ,mogę się chyba chwilę zastanowić. Wszystkie te informacje zresztą miała przed nosem w komputerze i w końcu tym moim tępactwem zdegustowana wszystko to sobie sama przeczytała.To nie można było od tego zacząć?
Dalej następuje tzw.wywiad i między innymi pytanie:
-Czy ktoś w rodzinie miał cukrzycę?
-Tak,mama.
Stwierdzenie,bo to nawet nie było pytanie:
-Mama zmarła z powodu powikłań cukrzycowych.
Trochę mnie przytkało,powiedziałabym że trochę bardziej bo" przytkana" już nieźle od początku byłam:))Ale logiczne, skoro córka taka tępa w tej materii to z matką nie mogło być po prostu inaczej:))
-Nie,mama żyje.-odpowiadam
(Dodam ,że akurat cukrzycę to mama ma opanowaną do perfekcji i wyniki doskonałe.)
Tu na chwilę przytkało panią doktor.Wyjąkała:
-Przepraszam
Ale zaraz wróciła do poprzedniego tonu.
-Czy pani wie co to jest indeks glikemiczny?
-No..... mniej więcej wiem....
-Co?
Cholera,regułkę mam jej podać czy co?Jakiś egzamin?Nikt mnie nie przygotował na to ,ze będę przesłuchiwana.
I tak dalej w tym stylu:))Po przesłuchaniu pani dr zajęła się moim wskaźnikiem BMI.No wiem przecież że grubą babą jestem ale odkąd została u mnie zdiagnozowana cukrzyca schudłam 5 kilo i staram się to kontynuować.Dukam więc nieśmiało,że ja wiem  że mam nadwagę,że już trochę schudłam i.....
-To co pani ma to nie jest nadwaga.To się nazywa otyłość.
Jeżeli wcześniej miałam dla niej jeszcze jakieś ludzkie uczucia to w tym momencie definitywnie je utraciłam.I nawet nie o sam tekst chodzi tylko o ton jakim posługiwała się ta pani.
Potem już było z górki,badanie, wytyczne(godzinę ruchu,tego nie wolno,to należy!),jakieś ulotki -tego się nauczyć na pamięć!Cholera,będzie mnie z tego odpytywać?! Tak więc zrugana i potraktowana jak uczniak w podstawówce wylądowałam na korytarzu, długo nie mogąc się otrząsnąć z wrażenia.
Nie cierpię chodzić do lekarza,samym faktem jestem tak zestresowana,ze nie wiem jak się nazywam ale ta wizyta to było coś szczególnego.Tego samego dnia byłam u innej pani doktor( bo załatwiałam wszystko niemal hurtem) ,zupełne przeciwieństwo.Pani doktor "cukrzycolog"chyba dotąd nikt jak niżej nie potraktował.A może powinien?
     No i patrzcie ,rozpisałam się o pani doktor a właściwie to miało być o spacerach :)))
Skoro kazali to staram się ruszać a że jedynym ruchem do przyjęcia jest chodzenie więc chodzę "a co widział(a) i co słyszał(a) post ten zaraz Wam opowie":)))
Rododendrony już praktycznie przekwitły a zaczęły kwitnąć róże.

Lubię róże ale nie te sztywne i nienaturalne z kwiaciarni.Uwielbiam obsypane kwiatami róże parkowe,bynajmniej nie sztywne,wręcz przeciwnie,wdzięcznie się przewieszające.Cudne są pnące które tu rosną ogromniaste .A chyba najbardziej róże dzikie które kojarzą mi się z dzieciństwem:))




A że to przecież maj,to wszędzie widać przystrojone majowe drzewka,mam wrażenie że w tym roku jest ich szczególnie dużo.
A widzicie tę piękną hortensję pnącą?Albo ten cudny wiciokrzew poniżej?
Nudne są te spacery,sklepy muszę omijać z daleka bo już chyba zakupoholiczką jestem,na szczęście istnieją kwiaty i ktoś mądry wymyślił audiobooki:)))I kwitną i pachną,ach,jak pachną jaśminy:))
Zajrzałam też do ogrodu botanicznego ale na krótko i w dodatku zbiesił się mój aparat i robi byle jakie zdjęcia ,skubany sporo kosztował i takie numery.Muszę się pobawić ustawieniami,może to coś pomoże.Jedynie żółta piwonia nadaje się jako tako do pokazania.
To byłoby na tyle:))
Życzę Wam miłej niedzieli:))

środa, 14 maja 2014

Taki tam misz-masz

     Ludzie,jak zimno,brrr To jakiś marzec a nie maj a ja przyjechałam bez kurtki :( No zapomniałam zabrać,kiedyś zwyczajnie głowy zapomnę i po kłopocie.I w ogóle wyletniłam się ,z ciepłych rzeczy zabierając tylko ponczo ,zresztą nie dziwota bo tyle spraw naraz próbowałam ogarnąć że pakowanie było w ostatniej chwili, a nawet jak mam na to miesiąc to nie ogarniam:)))Podobno od piątku ma już być ciepło to może przeżyję:))
   Kupić kurtki nie mogę,zresztą innych rzeczy też nie, w tym cudnych moteczków na które akurat jest promocja:((A kupować nie mogę bo kupiłam jedno duże które teraz trzeba spłacić. Duże jest co prawda mniejsze niż poprzednie ale za to droższe i mocno moją biedną kieszeń nadwyrężyło:))Duże jest za to oszczędne i w kolorze, co w dzisiejszych czasach jest rzadkością bo nie wiem dlaczego ludziska preferują samochody w kolorze asfaltu lub autostradowego betonu.Pędzi takie coś po niemieckiej autostradzie bez świateł(niestety nie mają obowiązku)i jest zupełnie niewidoczne.
No nie wiem,pokazać-nie pokazać,a co tam ,pochwalę się,przecież nie ukradłam:))


Tak więc poznajemy się pomału.W drodze trochę się stresowałam bo to jednak nigdy nie wiadomo co tam w używanym aucie siedzi:)))
I tylko tych nie kupionych moteczków trochę żal ;)
     Prócz kupowania auta ,co zajęło mi kilka dni,usiłowałam  pogodzić wizyty u lekarzy,życie rodzinne i towarzyskie,porządki w domu,na cmentarzu,działce, zaległe sprawy urzędowe,pomaganie chorej mamie itd.itp. i to wszystko w dwa tygodnie.W efekcie o 10 wieczorem padałam nieprzytomna,o 6 wstawałam i od nowa.I tak co dzień.
 Ale były działkowe spotkania rodzinne
i spacery nad wrocławską rzeką

I podglądanie kaczej rodziny :))

A przy okazji zobaczcie co zostawia młodzież studencka po swoich majówkach
I tak co parę metrów.Przyznam,że byłam z lekka zszokowana.

Trafił się króciutki spacer w pięknym zakątku Wrocławia.


Były  i spotkania z przyjaciółmi.Dzięki Ali dało  się też spotkanie robótkowe z Dagmarą Elą zorganizować i spędzić miło dzień  na dzierganiu i pogaduchach:))
Dzięki temu spotkaniu udało mi się prawie skończyć robiony od miesięcy sweter dla synowej.Tu jeszcze z wiszącymi nitkami i nie blokowany.Będę jeszcze dorabiać mu rękawy ale wcześniej musi go przymierzyć co będzie możliwe dopiero latem.


Tak więc jest to tylko zajawka,szczegóły zapodam jak skończę:))

      Z grubsza ogarnęłam moje miejsce pod gruszą jednak poleżeć na dowolnie wybranym boku już nie zdążyłam:))

Zdążył mi zakwitnąć złotokap...

...nie zdążył wiciokrzew i hortensja pnąca.
Za to kalina zdążyła:))

 Udało się położyć kawałek chodnika.

Rozpanoszony żywopłot z tawuły a przed nim jeszcze zeszłoroczne badyle.


I wszędzie zatrzęsienie ślimaków,u Was też taka ich obfitość?Zeżrą mi wszystko zarazy.
Nie wystarczyło mi czasu na  wszystkie działkowe prace.Jeszcze rzutem na taśmę spryskałam przynajmniej grubsze chwasty i koniec.Kosząc trawnik nazbierałam mniszka ,który niedługo całkiem zastąpi u mnie trawę.Jak już jest to niech przynajmniej czemuś służy:)))
Przygotowałam miodek z następujących proporcji:
400 kwiatów
1 kg cukru
1l wody
1 cytryna
Kwiaty zalałam wodą i zostawiłam do następnego dnia,odcedziłam ,odcisnęłam,dodałam cukier i cytrynę,gotowałam ok 1,5 godz.



Popatrzcie jakiego pracowitego mam wnuczka:)))Tak się biedak spieszył z tym szuflowaniem,żeby mu tylko węgla nie zabrakło:))Ciekawe czy mu tak zostanie jak naprawdę jego pomoc będzie potrzebna:))

I na koniec jeszcze zaległość której tutaj nie pokazywałam.Gdy się onegdaj nudziłam,z tych nudów powstała taka bransoletka.Wykonana na szydełku z reszty muliny pozostałej z naszyjnika ,metalowych kółeczek i koralików.
Robótkowo chwilowo nic się nie dzieje,zastanawiam się czym by się tu zająć. I to by było na tyle:)) Słońca i ciepła Wam życzę:))

PS1
Pobawiłam się trochę przy obróbce zdjęć,mam nadzieję że Wam to nie przeszkadza:))
PS 2
Tak mnie zajęło pisanie,że aż zaczęły mi strzelać gotujące się jajka o których zupełnie zapomniałam :)))