Prawa autorskie

Wszystkie zdjęcia zamieszczone w tym blogu są mojego autorstwa i stanowią moją własność.Jeśli jest inaczej-wyraźnie informuję o tym.Proszę nie kopiować ich i nie rozpowszechniać bez mojej zgody.Dziękuję.

czwartek, 29 sierpnia 2019

Kardigan

         Na ostatnie urodziny dostałam 3 motki Malabrigo Socka w pięknym czerwonym kolorze.Oczywiście na żadnym zdjęciu tej intensywnej czerwieni nie widać,wiadomo.Motki zostały kupione z konkretnym przeznaczeniem.Nie mogło być byle co,tylko kardigan podobny do takiego,  jaki nosiłam ponad trzydzieści lat temu ;)Takie były wymagania:)))

No tak,trzydzieści lat temu trzy takie motki wystarczyłyby i jeszcze by zostało, ale dzisiaj?Musowo było motek dokupić,choć pani w sklepie zapewniała,że trzy wystarczy.Ja jednak znam swoje gabaryty a sweter miał być dość długi,zdecydowałam się  wełny jednak dokupić.Najwyżej mi włóczki zostanie gdyby się okazało że jednak nie miałam racji.


Żeby nie niszczyć pięknej wełny metodą tradycyjną czyli dziergaj-pruj,postanowiłam tym razem kupić odpowiedni wzór.Mój wybór padł na Meredith Justyny Lorkowskiej,wzór najbardziej zbliżony do starego oryginału a co ważniejsze,po polsku.



Problemem okazało się dobranie odpowiedniego rozmiaru.Próbkę co prawda sobie zrobiłam ale moje próbki i już robione dzianiny jakoś rzadko się spotykają.Coś tam sobie powyliczałam,dokładnie obejrzałam oryginał i po wzięciu pod uwagę mojego sposobu dziergania,wyszło mi że powinnam zrobić  rozmiar największy.

Wełna ma jedną wadę a mianowicie gniecie się.
No i zaczęła się moja droga przez mękę :(
 Ja nie umiem dziergać wg wzorów!
Rozpiska niemal po jednym oczku doprowadzała mnie do rozpaczy.
I żeby było jasne-ja w żadnym wypadku nie krytykuję wzoru Justyny.
To moja nieumiejętność ścisłego trzymania się wzorów sprawiała mi kłopot.

Od razu na początku zaowocowało to tym,że się pomyliłam w tych warkoczykach, ale że już zrobiłam ten zawiły początek i przeszłam dalej,to po paru dosadnych epitetach pod własnym adresem ,uznałam że trudno,widać mój sweter nie może być wierną kopią Meredith,musi mieć indywidualny charakter.Co oznacza,że wzór dalej będzie robiony po mojemu czyli błędnie a wersja oficjalna będzie taka,że tak ma być:))).



Potem już jakoś poszło.Nie powiem żebym się z wzorem zaprzyjaźniła ale już dobrnęłam do  końca bez większego bólu.Rozmiar okazał się był-ku mej wielkiej radości- dobrany idealnie,cud po prostu:))




Stary sweter miał jeszcze kieszonki,ten nie ma i trochę szkoda bo kieszenie to ja po prostu pasjami ;)
Sweter wybrał się był ze mną na wycieczkę w celu rzeczonego swetra obfocenia.A sesje jak to sesje, czasem bywają udane (jak np. ta ) a czasem zupełnie nieudane.Po selekcji tylko jedno zdjęcie w mojej ocenie nadało się do pokazania.Zdjęcia pozostaną więc domowo-lustrzane i tyle.



O wycieczce to będzie jeszcze może okazja napisać ale to inną razą a dzisiaj jeszcze o sweterku.
Dziubałam to to na igiełkach czyli na drutach 2,5.Zużyłam prawie cztery (jednak miałam rację) motki Malabrigo Sock,została nieduża resztka.Sweter mi się podoba choć nieco odbiega od wzoru ale jest milusi i przytulny.I ,rzecz niesłychanie u mnie rzadka,nic nie było prute!Chyba jestem zadowolona:)))
I to by było na tyle :)))






czwartek, 22 sierpnia 2019

Podkładki

     Kręcą mnie ostatnio patchworki.Ogromnie mi się podobają i pomału przymierzam się do nich.Pierwsze nieporadne  próby już poczyniłam szyjąc poszewki na poduszki.Szału wprawdzie nie ma ale służą mi i pasują do reszty.

W jednym z patchworkowych pisemek zobaczyłam podkładki z heksagonami i zapałałam żądzą posiadania podobnych.Już wcześniej zakupiłam sobie matę i nóż krążkowy,u Chińczyków dokupiłam sobie jeszcze parę drobiazgów.
I do roboty:))
Idea była taka żeby wykorzystać to co jest w domu,niczego nie kupować.W końcu początki patchworku tak właśnie wyglądały.Amerykanki zszywały je przecież nie z obłędnie drogich kupowanych tkanin a z tego co miały pod ręką właśnie.Powyciągałam więc to co miałam czyli kawałeczki kiedyś na coś zakupionych bawełen,próbki od Chińczyków,resztki ze starych ubrań ,moich i znalezionych w szmaciarniach.

 Większość to oczywiście ,tak jak należy,bawełna  ale tam gdzie mi kolorystycznie bawełny brakowało,znalazła się też np.wiskoza i inne szmatki.


To samo dotyczy lamówek-tam jest wszystko ,stąd nie wyglądają niestety identycznie.
Heksagony przyszyłam ręcznie i przepikowałam.Jako wypełnienia użyłam flaneli.

Pikowaniu też można wiele zarzucić,nie wszystko wyszło prosto i nie do końca tak jak być miało.Ale traktuję to jako ćwiczenie i mam nadzieję,że kolejne twory będą lepsze.A pewnie jakieś będą bo mnie te niedociągnięcia nie zniechęciły i zamierzam brnąć w ten proceder dalej:))).

Ostatecznie jak na kogoś,kto nie ma zielonego pojęcia co i jak,to może być:)).No, chyba...



Pogoda mi się popsuła i sama nie wiem -źle to czy dobrze.Chociaż w sumie to chyba dobrze bo podlało mi na wiór wysuszoną działkę a jak jest chłodnawo i pochmurno to mogę bez wyrzutów sumienia siedzieć w domu i dziergać czy szyć.Ale z drugiej strony w końcu jest lato,zima będzie na siedzenie w domu.
A jak tam u Was z tym latem?

sobota, 17 sierpnia 2019

Cmentarzysko samochodów

      Jak pewnie stali czytacze wiedzą,przynajmniej raz w roku odwiedzam Szwecję.W tym roku byłam również ale to ,co chcę Wam dzisiaj pokazać ,zwiedziłam w roku ubiegłym.Takie mam ostatnio tempo pisania:))).
A więc uwaga!Wycieczka!
Osoby niezainteresowane proszone są o opuszczenie strony!
Chociaż pewnie będą żałować ;)


        To niezwykłe miejsce położone jest w południowej Szwecji,ok.3km na zachód od Smålandzkiej miejscowości Ryd.






Kyrkö Mosse,ponoć największy cmentarz samochodów w Europie.
Wąską ścieżką zagłębiamy się w niesamowity las,las pełen wraków samochodów.Dzień był piękny, słoneczny i upalny a i tak las pełen samochodowych duchów robił niesamowite wrażenie.Wyobrażam sobie,że w pochmurną pogodę miejsce to byłoby jak z horroru.



 Teren ten w latach 30 ubiegłego wieku zakupił Åke  Danielsson .Było to bagno z którego Åke  zaczął wydobywać torf i sprzedawać go w okolicy.Był zdolnym majsterkowiczem.Na swoim bagnie zbudował sobie mały dom,warsztat,nawet małą fabryczkę nawozu z torfu z taśmociągiem napędzanym silnikiem samochodowym i kolejkę wąskotorową do transportu torfu z bagien.




 




Z czasem wydobywanie torfu przestało być opłacalne natomiast w Szwecji nastał czas powojennego dobrobytu.Ludzie kupowali samochody a ponieważ brakowało warsztatów samochodowych,gdy się zepsuły często porzucali je tam gdzie się zepsuły i kupowali nowe. Åke zaczął skupować i  zbierać te samochody i zwozić do siebie.Tam je rozbierał ,opróżniał z płynów które  oddawał  do utylizacji natomiast części sprzedawał.



 




 Åke Danielsson mieszkał na swoim bagnie do roku 1992.Gdy zachorował przeniósł się do domu spokojnej starości w Ryd.Zmarł w 2000 roku.



 



Długo dyskutowano co począć z tym złomowiskiem a ono tymczasem zaczęło żyć własnym życiem.Ptaki zaczęły we wrakach wić gniazda,drzewa wyrastały przez wybite szyby.samochody powoli wrastały w ziemię a samo miejsce  stawało się turystyczną atrakcją .Zaakceptowano to i postanowiono pozostawić  to cmentarzysko  naturze.












Miejsce jest bardzo ciekawe,niezwykłe,warte obejrzenia.Można tu przyjechać o każdej porze roku.Nie ma żadnych opłat i reguł.Cmentarzysko jest ogólnie dostępne tylko trzeba tu dojechać samochodem.











I żegna się z Wami pan Danielsson :).Podobno jest to jedyne jego zdjęcie.

Miłego weekendu :))

wtorek, 13 sierpnia 2019

Sweterek na lato czyli nieustanne pozbywanie się zapasów.

     Znów trochę mnie nie było ale po fiasku :( zapowiadanej diety, wpadłam w dół i nie miałam ochoty na nic.Teraz z kolei notorycznie brakuje mi czasu.Jak to kiedyś było możliwe,że mając męża,trójkę rozbrykanych chłopaków,psa,pracę i dom na głowie miałam jeszcze czas dla siebie?Niepojęte.Teraz,ze względu na mamę, ograniczyłam mocno wyjazdy do pracy ale paradoksalnie czasu mi od tego bynajmniej nie przybyło.Ot zagadka:))
Ale ad rem.
     Niewiele teraz dziergam-ten czas, ale też jakoś brak pomysłów,chęci i w ogóle.Przeglądając zapasy, po raz nie wiadomo który wyciągnęłam starą,jeszcze ze ś.p. Aniluxu włóczkę.Włóczka nazywa się Włóczka i jest mieszanką wiskozy,bawełny,poliestru i lnu,całkiem niegłupia.

Wyjmowałam ją z pudła co roku,pooglądałam,pomyślałam i wędrowała do tegoż pudła z powrotem.Tym razem też wyszła na powierzchnię,nawet spróbowałam zacząć coś dziergać ale jakoś mi nie szło. Już miała wylądować znów w pudle, gdy gdzieś w sieci zobaczyłam prosty wzorek i......olśnienie!Wreszcie mam na nią pomysła! 
Z pomysła narodził się letni sweterek.Zrobił się był lekko,łatwo i przyjemnie i nawet-O cudzie!-nic nie trzeba było pruć.
 Swetra nie prałam tylko lekko skropiłam,nie wyprostował się całkiem ale nie chce mi się prać teraz,zrobię to po sezonie.


Wybierając się po zioła przytomnie zabrałam ze sobą sweter w nadziei,że znajdzie się jakieś fajne miejsce na sesję zdjęciową tegoż.Miejsce się znalazło,sesja powstała a teraz Was nią pokatuję bo mi się podoba :))))Sesja nie katowanie ;)






Na sweter zużyłam 5 motków włóczki (po 10 dkg),druty nr 4.
Na życzenie dodaję jeszcze zdjęcie "na plaskacza".
Sweter robiony jest od góry.Nabrałam oczka na ramiona ( provisional cast on/tymczasowe nabieranie oczek,jest sporo filmików i objaśnień w sieci), przerabiałam dodając oczka na dekolt aż do połączenia obu części.Dalej dziergałam prosto do wysokości pachy.Następnie na pozostawionych tymczasowych oczkach zaczęłam przerabiać oba przody(z dwóch kłębków) jednocześnie.Gdy doszłam do podkroju pachy ,połączyłam wszystkie części i dalej już przerabiałam jako jedną,Na rękawy nabierałam oczka wokół pozostawionego otworu i przerabiałam na okrągło.Plisę też dorabiałam nabierając oczka wokół swetra.

Przy okazji znalazłam fajną miejscówkę z pięknym widokiem na góry.


Niestety zbliżająca się burza spędziła nas z tej fajnej górki.
Trochę ziół także udało się uzbierać .Tylko krwiściągu nie znalazłam.Chyba nie ma go za wiele w okolicy a może wysechł bo susza u nas okrutna, co zresztą widać też na zdjęciach.


Miłego tygodnia :)