Prawa autorskie

Wszystkie zdjęcia zamieszczone w tym blogu są mojego autorstwa i stanowią moją własność.Jeśli jest inaczej-wyraźnie informuję o tym.Proszę nie kopiować ich i nie rozpowszechniać bez mojej zgody.Dziękuję.

poniedziałek, 24 lutego 2014

W smoczych okolicach






Miało być tak pięknie a wyszło....jak zwykle.Co ?Ano cholerna pogoda.
Powzięłam kolejne mocne postanowienie poprawy, uznałam ,że pora ruszyć gruby zadek,zwlec się z fotela i przynajmniej jak się trafi okazja wyruszyć na zwiedzanie świata wokół.Prognozy były optymistyczne,czasu wolnego też trochę miało być, tak więc zaplanowałam wycieczkę.Dzionek wstał super,słońce jak okiem sięgnąć.Ale im bliżej wycieczki tym więcej chmur,gdy wyszłam były już tylko chmury :((((
No ,ma się po prostu to szczęście....
Ale co tam,miała być wycieczka to i będzie wycieczka,byle chmury nie zdołają  mnie zniechęcić:))

Dzisiaj kierunek Königswinter,nie tyle jednak samo miasto,skądinąd interesujące (mam nadzieję je zwiedzić i pokazać innym razem) co Drachenfels najczęściej odwiedzany szczyt  Siebengebirge(Siedmiu Wzgórz) i zamek Drachenburg .
 Königswinter położone jest nad Renem ,naprzeciwko Bad Godesberg. niedaleko Bonn
Ruszamy U-bahn'em czyli kolejką miejską..Wysiadłam sobie o jeden przystanek wcześniej żeby się rozejrzeć i przejść nad Renem tą alejką z poprzycinanymi drzewkami:))Königswinter położone jest najwyraźniej wyżej niż Bonn bo niewiele jest śladów wiosny.





Hotel Loreley nad Renem

Co drugi budynek w tym mieście to hotel lub pensjonat,mnóstwo knajpek,restauracji,lodziarni.Nad wodą,na wodzie ,pod kościołem(lodziarnia)-wyobrażacie sobie u nas stoliki kawiarniane pod murem kościoła?Nie było zbyt ciepło ale twardziele siedzą na zewnątrz:))
I tak dochodzimy do Sea Life  gdzie według mapy należy skręcić ,żeby dojść do kolejki i drogi na górę.


No i jest, i droga ,i historyczna kolejka.Drogą? 1,5 km niby nie dużo ale pod górę o nachyleniu 20%.....Nie,to zdecydowanie nie dla mnie,ogranicza mnie zresztą nie tylko wątpliwa kondycja ale i czas.Plan więc jest taki-kolejką na górę,piechotą w dół,po drodze zaliczając zamek i Nibelungenhalle.


8 € kosztuje wjazd na górę ,10 € w obie strony,16 € ze zwiedzaniem Schloss Drachenburg,w lutym ostatni kurs o godz 17.

Jest to najstarsza kolejka zębata lub zębnicowa (słownik tak podaje),pierwsza parowa lokomotywa wjechała na górę w roku 1883. Jedziemy sobie całkiem wygodnie (kto ciekaw może sobie tutaj obejrzeć jak się podróżuje tą  kolejką:) ,po drodze jeden przystanek koło zamku i wkrótce wjeżdżamy na samą górę na Drachenfels-Smoczą Skałę.
Dawniej  można też było na szczyt wjechać na grzbiecie osiołka lub konno.


Tutaj,w istniejącej już od 1834 roku restauracji można odpocząć,coś zjeść i wypić, jednocześnie napawając się fascynującą panoramą.Restauracja oczywiście była wielokrotnie przebudowywana aby w 2013 uzyskać obecny kształt.
Widoki nawet pomimo nieciekawej pogody wspaniałe.

Jeszcze kawałek pod górę-wystarczył,żebym pogratulowała sobie ,że wjechałam a nie wchodziłam-i jestem na szczycie.
Drachenfels ze względu na przepiękne widoki doliny Renu ,to ulubione miejsce wycieczek ,nie tylko zresztą Niemców ale np. Holendrów,do tego stopnia,ze nadali mu oni tytuł "Najwyższej Góry Holandii":))
Ze szczytu roztacza się widok na Bonn, dalej widać dymy zakładów chemicznych w Wesseling i wieże katedry w Kolonii.Niestety nie dysponuję tak dobrym sprzętem ,żeby to pokazać ,musicie mi uwierzyć na słowo że było widać i Kolonię:)))
Zamek Drachenfels (321m nad poziomem morza) pochodzi z XII w,podczas wojny trzydziestoletniej ,w roku 1634 został zburzony i nigdy więcej nie odbudowany.
Nazwa Drachenlfels/Smocza Skała  pochodzi podobno od  historii Zygfryda z Pieśni o Nibelungach,który rzekomo tutaj pokonał smoka.
Widok z drugiej strony na Bad Honef i wyspę Nonnenwerth.
Na górze wiało paskudnie,było zimno a ja w lekkiej kurteczce,trzeba było spadać :)))Czy może staczać się z tej stromej góry:)))
      Dawniej były tu,jeszcze od czasów rzymskich kamieniołomy.Stąd pochodził kamień z którego zbudowano katedrę w Kolonii.Jednak gdy po 1820 roku  zaczęto ją rozbudowywać,intensywne pozyskiwanie kamienia zaczęło zagrażać ruinom na szczycie.Mieszkańcy Bonn i Kolonii zaprotestowali przeciwko niszczeniu krajobrazu i od roku 1836 jest on chroniony.
I już za wiaduktem widać wieże zamku Drachenburg (Zamek Smoka czy też Smoczy Zamek)
Zamek jest przepiękny,bajkowy,moje zdjęcia nie oddadzą całego piękna tej budowli ,dlatego pozwoliłam sobie pożyczyć zdjęcie z http://www.panoramio.com/photo/40523670 .
http://www.panoramio.com/photo/40523670
W budynku przedzamku (Vorburg) mieszczą się kasy,restauracja,sklepik z pamiątkami i  muzeum ochrony przyrody,tamtędy wchodzi się na teren zamku.
Można też sobie pstryknąć fotkę na fotelu z epoki :)))
Do zamknięcia zostało dokładnie 54 min,wejść nie wejść,może innym razem...a jak nie będzie innego razu?
Kupuję za 6 € bilet i jednak wchodzę chociaż bardzo nie lubię latać kurcgalopkiem i oglądać w biegu.
Zamek Drachenburg jest stosunkowo nowy,wybudowany w rekordowym tempie w latach 1882-1884 dla maklera i finansisty,późniejszego barona Stephana von Sarter,który jednak nigdy w nim nie mieszkał.Po jego śmierci zmieniał właścicieli i przeznaczenie,w 1986 r został uznany za zabytek ,obecnie właścicielem jest Fundacja Nadrenii Północnej-Wesfalii,która niedawno ukończyła renowację całego obiektu.




Sala balowa,obok biblioteka.Z każdego okna widok na piękną okolicę.

Jadalnia z kominkiem i przepięknym kredensem

Najwyraźniej panieński pokoik i jakaś ciekawska baba zaglądająca do srodka :))
Małżeńska sypialnia,w głębi widać umywalnię.

W zamku nie ma się uczucia,ze jest się w muzeum,nie ma zapachu starzyzny.Przeciwnie,ma się wrażenie ,ze jest zamieszkany.
Zresztą można tu zamieszkać ,za jedyne 200€ za dobę,minimum dwie doby plus 50€ za sprzątanie , można wynająć tu apartament:))


Starannie utrzymany park.

O mały włos nie przegapiłabym wieży,zapomniałam i dopiero podsłuchana (daję słowo,niechcący:)) rozmowa dwojga Polaków przypomniała mi ,ze na wieżę można wejść i podziwiać okolicę z tarasu widokowego:))Po krętych schodkach,podglądając po drodze przez okienka pomieszczenia zamkowe,wspinam się na górę.Im wyżej ,tym stromiej i ciaśniej ale w końcu jestem.
I znów widoki niezrównane.Na sąsiednim wzgórzu widać Petersberg,obecnie luksusowy hotel.


Zdążyłam do 17,uff,teraz dalej w dół do Renu i pociągu.Na  Nibelungenhalle już mi nie wystarczy czasu,zresztą widać że trwają tam jakieś prace remontowe więc nie wiadomo czy w ogóle jest czynna.Nie mam czasu sprawdzać,innym razem.
Nie tylko na Nibelungenhalle czasu nie wystarczyło,wokół są też wspaniałe tereny spacerowe i tarasy widokowe,tam też nie byłam.Mimo to i  pomimo  nie najlepszej pogody wycieczkę mogę uznać za udaną:))

Gdyby tylko te łydki tak nie bolały ......;)





środa, 19 lutego 2014

Islandzkie klimaty

Zapowiadany sweter z islandzkim wzorem.
Sweter miał być dla młodej osoby,noszącej się raczej sportowo i podobny do mojego .Wzór wybrałam inny.Robiony jest w jednym kawałku -inaczej niż przy poprzednim-od dołu,rękawy zszywane i na wysokości pach połączone wszystko w całość.Miałam problem jak wykończyć górę,kołnierz,stójka?Nic nie pasowało.W końcu postawiłam na kaptur i to chyba był dobry pomysł.
Chuda chociaż chuda,okazała się jednak być nieco za gruba:)))


Spiesząc się nie przemyślałam wszystkiego do końca i nie zrobiłam podwójnego brzegu pod zapięcie.Sweter zapina się na duże zatrzaski,które przyszywałam w ostatniej chwili i nie ma ich jeszcze na zdjęciach .Ponieważ zatrzaski zamykają się dość ciasno,ta pojedyncza pliska jest moim zdaniem zbyt wiotka.Błąd,którego już nie było kiedy poprawić.
Na sweter zużyłam 4 motki i troszeczkę z piątego zakupionej w e-dziewiarce Charismy ,na wzór resztkę Limy ze swetra i resztek akrylu -bo tylko on pasował mi kolorystycznie-z sukienki .Druty nr 4.
Od szyi prosto w górę robiłam kaptur,dodając na środku tyłu co jakiś czas oczka.Zapomniałam to sfotografować,może tu będzie to widać.
Po osiągnięciu zamierzonej długości,podzieliłam robótkę na pół i przerabiając po dwa oczka -po jednym z każdej strony-trzecim drutem, zamknęłam je.Powstał taki niby szew,mogłam to zrobić na lewej stronie i chyba byłby niewidoczny ale potraktowałam to jako dodatkowy efekt/ozdobę,teraz myślę że wątpliwą :))



Strona prawa i lewa kaptura.
 Wzorek na wypadek gdyby ktoś chciał sobie trochę powrabiać:))

To byłoby na tyle "w temacie" swetra.
A na drutach znów duży projekt :( Zanim go zresztą dobrze zaczęłam już sprułam,to już jest kolejna wersja:)))

A ja mnie  chust się chce !Chyba znów jakiś przerywnik machnę :))

Dziękuję za wszystkie komentarze pod poprzednim postem i życzę miłego dnia:)))

U mnie jest miły bo pada deszcz,wtajemniczeni wiedzą w czym rzecz ;)

wtorek, 18 lutego 2014

Rzutem na taśmę...

....niemal udało mi się skończyć to co koniecznie przed wyjazdem skończyć chciałam.Gotowy sweter pokażę w następnym poście a dzisiaj chciałam nabazgrać w sprawie różnych pomniejszych wytworów:)))
    Ale jako że urlop mi się skończył,mam więcej czasu (!) na blogi na ten przykład ;) Zaczęłam więc od odwiedzin ,przejrzałam to czego dotąd przejrzeć nie zdążyłam,komentowałam mało ale się poprawię:))Najwięcej naoglądałam się kotów bo to dzień kota niedawno był,zdaje się że większość dziewiarek to kociary a ja choć je właściwie lubię to kota nigdy nie miałam  i nie mam .Właściwie z tego co o kotach słyszałam,powinnam napisać,że żaden kot nie miał mnie ;)
    Ale do rzeczy:))Pamiętacie tkaninę w sztućce i 5m siermiężnej koronki?Razem miało to być prezentem pod choinkę,niestety tak skutecznie to gdzieś upchnęłam ,że znalazło się dopiero teraz.Jak już znalazłam to i uszyłam bo przecież kto wie gdzie i kiedy znalazłabym po raz drugi:)))Powstał obrus a ze ściętych boków dwie podkładki i całość stała się prezentem bez okazji:)))
Zdjęcia na chybcika,jak to u mnie:)))

       Pobyt w domu był głównie rodzinny ale też były dwa przemiłe spotkania robótkowe,jedno w naszym grajdole a drugie w Cieplicach.Cudowne godziny spędzone na dzierganiu i pogaduchach.A nawet zostałam hojnie  przez Elę obdarowana jej ślicznymi bransoletkami:))Że o przepysznych szarlotkach to już nawet nie wspomnę:))
        Poprawiłam czyt.przeprasowałam tę chustę,kręcące się frędzle bardzo mnie irytowały.Chyba jest lepiej choć prasowane są tylko frędzle,resztę zostawiłam bez prasowania bo utraciłaby tę puszystość.Zdjęcie tradycyjnie po ciemku i w pośpiechu:))

        Widzieliście ostatnie Semele więc już wiecie ,ze porwałam się też na farbowanie:)))Z semele jakoś się udało .Miałam wątpliwości czy włóczka skarpetkowa z 75% zawartością wełny się ładnie zafarbuje ale "łapie"kolor bez problemów.Więc bawiłam się dalej.Wzięłam się za mitenki zalegające w szufladzie i nigdy nie noszone ze względu na ich bieliźniany kolor.Miały być fioletowe.No to są.Polałam obficie farbą,zapakowałam w rękaw do pieczenia i na parę.Farbowałam (też Semele) sposobem opisanym tutaj ,mogę polecić.
Mitenki się owszem,zafarbowały .
Niestety nie mogę pokazać jak bo mi zdjęcie wcięło a rzeczone mitenki o 800 km stąd :( Ale mogę Was zapewnić,że nie macie czego żałować bo wyszło okropnie.Kolorek fioletowy ,a jakże ale jaki FIOLETOWY!Takiego fioleciku to nawet ja,dość odporna na kolorystyczne szaleństwa nie strawię.Do tego w plamy.No,jednym słowem całkowity niewypał i tak jak w przypadku Semele, będzie farbowany ponownie ,tym razem na całkowicie czarno.Tak.
Czarną farbę zakupiłam przy okazji wizyty w pełnej skarbów Pasjonaterii Kankanki ,którą to znalazłam szukając guzików do swetra .Szlak już przetarty,z pewnością będę tam częstym gościem,zwłaszcza że i na kawę w miłym towarzystwie załapać się można:)))
Odwiedziłam też nową E-dziewiarkę.Dzielnie zakupiłam tylko wełnę na zamówiony sweter i dwa niezbędne akcesoria......
.....i choć kusiły cudowne moteczki,zdołałam żądzę opanować:)))

            Po tym wszystkim znów się na jakiś czas za miedzę przeflancowałam i ledwo zaparkowałam auto,rzuciły się na mnie takie widoki:)))
Z lekka mnie zatkało choć ja niby przyzwyczajona:)))U nas ledwo przebiśniegi wyszły a tu takie szaleństwo.Nota bene przebiśniegów i wczesnych  krokusów też wszędzie zatrzęsienie:)))
Na balkonie też wiosna,zakwitają narcyzy a zeszłoroczne lobelie zupełnie zignorowały fakt,że  jest w końcu zima i kwitną w najlepsze:)) A widzicie te krzaczki pod budynkiem?
To dlatego mimo wszystko lubię tu przyjeżdżać:)))

I jeszcze wpadło mi w ręce pewne zdjęcie.To jeszcze a'propos pobytu w domu gdzie mam telefon stacjonarny .Rzadko kto dzwoni do mnie na ten stacjonarny,raczej większość komunikuje się przez komórki.Natomiast _jak wszyscy pewnie-jestem nieustannie nękana telefonami od różnych firm i zapraszana na prezentacje.Miałam też jakiś czas temu kilka  telefonów od wydawców książek telefonicznych z pytaniem czy moje dane są aktualne,czy życzę sobie w tej książce być i czy życzę sobie ją posiadać.Tak aktualne,tak ,chcę być a co do posiadania......
-Czy książka jest bezpłatna?
-Bezpłatna?!Oczywiście ,że nie.
-W takim razie obejdę się i  poczekam aż u nas też będzie normalnie.
Normalnie ,czyli tak:
Tych dwóch panów w niebieskich kurteczkach(drugi mi się za panią ukrył) stało sobie ubiegłej jesieni przed pocztą w Bonn i namolnie wciskało wszystkim książki telefoniczne,których mieli pełno pod tym namiotem.ZA DARMO!

Uff,dużo tego:)))
Wiosny pięknej Wam życzę:)))